Jeszcze kilkanaście lat temu największym zmartwieniem nastolatków była zbliżająca się klasówka z matematyki albo konflikt z koleżanką z klasy. Dziś wielu z nich budzi się i zasypia ze smartfonem w dłoni. Instagram, TikTok, Snapchat – to cyfrowe przestrzenie, w których dorastają, budują swoją tożsamość i nawiązują relacje. Jednak coraz częściej, obok lajków i uśmiechów na zdjęciach, pojawiają się też lęk, niska samoocena, presja i samotność.
W artykule przyjrzymy się temu, jak media społecznościowe wpływają na zdrowie psychiczne młodych ludzi. Czy są bardziej sprzymierzeńcem czy zagrożeniem? Jak mądrze wspierać nastolatków w cyfrowym świecie, który z jednej strony daje ogromne możliwości, a z drugiej – może być źródłem poważnych problemów emocjonalnych?
Według danych Fundacji Praesterno, polscy nastolatkowie spędzają w internecie średnio ponad 5 godzin dziennie w tygodniu i ponad 6 godzin w weekendy. Dla wielu z nich media społecznościowe to nie tylko rozrywka – to sposób funkcjonowania w świecie. Co czwarty nastolatek ma trudności z oderwaniem myśli od mediów społecznościowych, a co szósty nie potrafi wytrzymać bez nich nawet godziny. Coraz więcej młodych ludzi wykazuje też objawy uzależnienia – według raportu Rzecznika Praw Dziecka dotyczy to aż 11–15% uczniów, w zależności od grupy wiekowej.
Cyfrowa obecność staje się normą, ale pytanie brzmi: jak ta ciągła obecność wpływa na psychikę młodych ludzi? Choć temat cyberprzemocy jest szeroko omawiany, mniej mówi się o cichym, ale uporczywym zjawisku: stopniowym wypłukiwaniu poczucia własnej wartości. To właśnie na tym aspekcie – samoocenie – skupimy się w dalszej części artykułu.
Zafiltrowani
W świecie, w którym każda dziewczyna ma być boginią, a chłopcy – herosami, w świecie idealnych matek, ojców, pracowników, małżeństw, domów i ogródków, trudno jest po prostu być. Media społecznościowe nie pokazują już tylko twarzy. One pokazują całe życie — wyretuszowane, wyselekcjonowane i idealnie wykadrowane.
To już nie jest porównywanie spódniczki ze spódniczką koleżanki z klasy, czy tego, kto ma lepsze trampki. Teraz porównujemy wszystko. Odległość między oczami. Wypełnienie ust. Skład szafy. Biel toalety. Ułożenie poduszek na kanapie. Oświetlenie w salonie. Wiek, w którym dziecko zaczęło mówić pełnymi zdaniami. Nawet nasze błędy muszą być „estetyczne” i najlepiej opowiedziane z dystansem, w wersji insta-friendly.
Wszystko, co odbiega od tej normy — staje się podejrzane. Złe. Patologiczne. A przecież jeszcze niedawno „patologiczny” znaczyło naprawdę coś poważnego. Dziś wystarczy, że ktoś ubierze się inaczej, że nie pije kawy z mlekiem owsianym, że jego dziecko krzyczy w sklepie, a już jest oceniony.
Presja, by wpasować się w formę, jest ogromna. Nieważne, jaka to forma — byle nie być poza nią. Byle nie zostać zepchniętym na margines. Bo tam, po drugiej stronie idealności, czeka coś, czego boimy się najbardziej — społeczne potępienie.
Niedawno znajoma opowiedziała mi o sytuacji, która idealnie to pokazuje. Miała trudności wychowawcze z dwulatkiem — jak każda matka. Chciała porady, więc napisała na popularnym forum dla rodziców. Nie chciała litości, ani oklasków — chciała po prostu wskazówek. I co otrzymała?
Nie poradę. Ocenę. Jej jako matki. Jej jako kobiety. Jej jako człowieka. Nikt nie znał jej historii. Nikt nie znał jej dziecka. Znali tylko wpis — krótką wiadomość z pytaniem. A mimo to potrafili stworzyć jej cały portret psychologiczny i opowiedzieć historię jej życia na pięć pokoleń wstecz i pięć pokoleń w przód.
Na dziesięć odpowiedzi — osiem ją oceniało. Tylko dwie zawierały konstruktywną radę.
To nie jest wyjątek. To jest norma. I to naprawdę jest straszne.
Dla nas, dorosłych, to wszystko bywa trudne do zrozumienia, ale pamiętamy jeszcze świat bez lajków, filtrów i „idealnych ciał”. Świat, w którym porównywało się spódniczkę z szafy z tą, którą miała koleżanka z klasy. A co z nastolatkami, którzy nie znają innego świata? Których to właśnie Internet wychowuje – i to często bardziej niż rodzina, szkoła czy rówieśnicy? Jak mają się w nim odnaleźć?
Co się dzieje z takim Jasiem, który wstawia selfie z siłowni, pręży mięśnie, wrzuca post i… nie dostaje żadnej reakcji? Co czuje Ania, która z dumą nagrywa tutorial makijażowy albo zdjęcie w nowych spodniach i… nie dostaje ani jednego komentarza? To nie jest drobne rozczarowanie. To często emocjonalna miazga. Dla nich to nie są tylko lajki. To jest miernik wartości, miara bycia zauważonym, docenionym, zaakceptowanym.
I teraz pytanie: skoro tak wygląda przestrzeń, w której próbują się odnaleźć, jak bardzo muszą się dostosować, żeby przetrwać?
Niezdrowa potrzeba bycia zdrowym
Przez wiele lat, gdy mówiliśmy o zaburzeniach odżywiania, myśleliśmy przede wszystkim o anoreksji i bulimii. To one były opisywane w podręcznikach, poruszane na lekcjach wychowawczych, omawiane w szkolnych kampaniach. Anoreksja, której źródłem jest zaburzony obraz własnego ciała, sprawia, że nawet bardzo szczupła osoba widzi siebie jako „zbyt dużą”. Pojawia się przymus ograniczania jedzenia, lęk przed przytyciem i przekonanie, że każda kaloria to krok ku porażce. Najważniejsze staje się jedno: nie jeść.
Na drugim biegunie znajduje się bulimia – tam jedzenie pojawia się w napadach. Chwilowa ulga, po której natychmiast przychodzi wstyd, wyrzuty sumienia, prowokowanie wymiotów, ćwiczenia do utraty sił. Ciało staje się polem walki między głodem a karą. Oba zaburzenia – choć różne w przebiegu – mają wspólną cechę: prowadzą do ogromnego cierpienia i wyniszczenia psychicznego oraz fizycznego. Leczenie zawsze wymaga wsparcia psychologicznego, a często również psychiatrycznego.
Dziś jednak na scenę wchodzi coś, co na pierwszy rzut oka może nie wyglądać jak zaburzenie. Wręcz przeciwnie – często jest chwalone, promowane i traktowane jako „zdrowy styl życia”. Ortoreksja – czyli obsesja na punkcie zdrowego jedzenia.
To nie głodzenie się. To nie kompulsywne objadanie się. To restrykcyjne, kontrolowane i wysoce selektywne podejście do jedzenia. Tylko „czyste” produkty. Bez cukru. Bez glutenu. Bez laktozy. Bez kofeiny. Bez glukozy. Bez… sensu. Lista produktów zakazanych w ortorektycznej diecie bywa dłuższa niż lista tych dozwolonych. W skrajnych przypadkach ograniczenia są tak rygorystyczne, że trudno powiedzieć, co jeszcze wolno jeść. Nawet kiełki zaczynają wzbudzać wątpliwości.
Na zewnątrz wygląda to jak dbanie o siebie. Ale wewnątrz kryje się lęk, nieustanna kontrola i przymus czystości, który nie ma nic wspólnego ze zdrowiem. To, co zaczyna się od troski o jakość posiłków, może przerodzić się w obsesję wyniszczającą ciało i psychikę.
Obok ortoreksji pojawiają się też modne, skrajne „diety”, które bywają parawanem dla zaburzeń – jak na przykład frutarianizm, czyli jedzenie wyłącznie owoców. Brzmi niewinnie, wręcz bajkowo. Ale w rzeczywistości to skrajnie niedoborowy sposób żywienia, który może prowadzić do poważnych problemów zdrowotnych. Choć reklamowany jako „naturalny” i „lekki”, niesie realne zagrożenie – zwłaszcza gdy staje się narzędziem kontroli, a nie świadomym wyborem.
Wspólnym mianownikiem tych zaburzeń jest to, że wyglądają niewinnie. Nikt nie bije na alarm, bo przecież to tylko „zdrowy styl życia”. Tymczasem granica między dbałością a destrukcją jest cienka. A media społecznościowe, promując perfekcję, estetykę i kontrolę, często tę granicę przesuwają jeszcze dalej.
Dopasowani
Choć ortoreksja i inne restrykcyjne diety mogą dotyczyć osób w każdym wieku, to właśnie nastolatki stają się ich najczęstszymi ofiarami. Dlaczego? Bo to właśnie one szukają swojego miejsca w świecie – a świat, który widzą w social mediach, mówi im jedno: bądź idealny albo zniknij.
Okres dojrzewania to czas ogromnych zmian – fizycznych, emocjonalnych, tożsamościowych. Ciało się zmienia, emocje bywają niestabilne, a potrzeba akceptacji staje się silniejsza niż kiedykolwiek. I właśnie wtedy, w tym najbardziej podatnym momencie życia, młodzi ludzie trafiają w sam środek przestrzeni, która stawia im nierealne wymagania.
Nie chodzi już tylko o wygląd. Chodzi o pełną kontrolę – nad sobą, swoim ciałem, życiem, dietą. Młode dziewczyny, ale też coraz częściej chłopcy, eliminują produkty, liczą składniki, analizują każdą kalorię. Nie dlatego, że chcą być zdrowi. Tylko dlatego, że boją się nie pasować.
To nie jest już fanaberia. To realne zaburzenia psychiczne, które prowadzą do izolacji, niskiej samooceny, lęków, depresji i zaburzeń odżywiania. A wszystko zaczyna się od jednego zdjęcia. Jednego porównania. Jednego wpisu. Jednego pominiętego lajka.
Młodzi ludzie próbują nadążyć. Dopasować się. Wpisać w estetykę, która – choć nierealna – staje się jedynym obowiązującym wzorcem. I tu właśnie rodzi się dramat. Zaczyna się niewinnie: od unikania „słodyczy”, od zamiany chleba na sałatę, od aplikacji do liczenia kalorii. Ale to nie są decyzje zdrowe, świadome i zbalansowane. To są akty desperacji. Próby ratowania się przed wykluczeniem. Próby udowodnienia, że się „nadaję”. Że jestem „wystarczająco dobry”, „wystarczająco ładna”, „wystarczająco mądry, bo przecież jem tylko czyste rzeczy”.
Czasem to już nie wybór. To przymus. Niewidzialna siła, która kieruje każdą decyzją. A ciało – zamiast być narzędziem życia – staje się projektem do nieustannego poprawiania.
W dodatku większość z nich nie powie głośno, że coś jest nie tak. Przecież wszystko wygląda „normalnie”. Przecież jedzą zdrowo, ćwiczą, dbają o siebie. Cicho cierpią. W zamknięciu. Przed ekranem.
W klasie – się uśmiechają.
Na Insta – wrzucają „zabawną rolkę z awokado”.
W środku – czują się niewystarczający.
A jeśli ktoś ich zapyta, co się dzieje – odpowiedzą, że „wszystko okej”.
Podsumowanie
Czasem te dwa słowa są jak ściana.
Czasem jak pancerz.
Czasem jak ostatnia deska, której można się chwycić, żeby nie wypaść za burtę.
„Wszystko okej” – bo przecież nie można powiedzieć inaczej.
Bo nikt nie chce słuchać niewygodnych prawd.
Bo jeśli nie będzie okej, to może ktoś się odsunie, odejdzie albo zapyta: „Co z tobą nie tak?”.
Więc mówią, że jest okej. Zawsze. Nawet gdy nie jest.
Nawet gdy pęka coś pod żebrami.
Nawet gdy ciało boli z przemilczanych emocji.
Bo dzisiaj trzeba być dopasowanym.
Dobrze zrobionym.
Zgrabnym. Cichym.
Zgodnym z trendem.
Zgodnym z algorytmem.
Więc nie pytajmy ich, czy wszystko jest okej.
Pytajmy, czy nie są już zmęczeni udawaniem, że tak właśnie jest.
Źródła:
2. Centrum Zaburzeń Odżywiania. (n.d.). Zaburzenia odżywiania w liczbach.
Zdjęcie: Photo by Milada Vigerova on Unsplash