Nie każda samotność boli. Nie każda obojętność jest prawdziwa. I nie każde „nie potrzebuję ludzi” znaczy to, co myślisz. Emocjonalny chłód czy wycofana wrażliwość? Są ludzie, których prawie nie widać. Nie dlatego, że się ukrywają — po prostu nie czują potrzeby, żeby być blisko. Nie wchodzą w rozmowy, nie zabiegają o relacje. Dystans to ich naturalna pozycja. Z boku, w tle. Tacy, co nie dzwonią, nie piszą i nie chcą się spotkać — i to wcale nie z pasywnej agresji, tylko… z braku potrzeby.
W psychologii nazywamy to osobowością schizoidalną. Choć brzmi groźnie i wielu osobom kojarzy się ze schizofrenią, to zupełnie inna historia. Tu nie chodzi o urojenia czy halucynacje, ale o sztywny wzorzec wycofania z relacji i ograniczonego przeżywania emocji.
Kiedy bliskość przestaje być potrzebna
Osoby z osobowością schizoidalną często funkcjonują jakby „obok świata”. Rzadko nawiązują głębsze relacje — a jeśli już, to na swoich warunkach, w bezpiecznej odległości. Nie dążą do bliskości emocjonalnej, nie potrzebują potwierdzenia z zewnątrz, są samowystarczalne. A przynajmniej tak wygląda to na powierzchni.
Pod spodem bywa bardziej skomplikowanie.
Psychologia rozwojowa i kliniczna sugeruje, że u podłoża tego zaburzenia często leżą doświadczenia wczesnodziecięce — wychowanie w chłodnym emocjonalnie środowisku, brak responsywności ze strony opiekunów, a czasem także subtelne formy odrzucenia. Responsywność oznacza uważne i emocjonalnie adekwatne reagowanie na potrzeby dziecka — tak, by czuło się widziane, rozumiane i zaopiekowane. Gdy tego brakuje, dziecko przestaje ufać, że jego emocje mają sens. Uczy się, że lepiej nie czuć — i nie pokazywać, że się czuje. Bliskość, która miała dawać bezpieczeństwo, była nieobecna albo zawodziła. Dziecko uczy się wtedy, że emocjonalna zależność boli, więc odcina się od niej, zanim zaboli znowu. Z czasem ta strategia przestaje być strategią — staje się osobowością.
Cechy osobowości schizoidalnej
- emocjonalny chłód i ograniczona ekspresja emocji,
- wyraźny dystans w relacjach interpersonalnych (nawet z rodziną),
- preferencja dla samotnych aktywności i zawodów,
- brak wyraźnej reakcji na pochwały czy krytykę,
- niska potrzeba kontaktów seksualnych lub bliskości fizycznej,
- skłonność do życia wewnętrznego i fantazjowania,
- obojętność wobec norm społecznych i oczekiwań otoczenia.
Na pierwszy rzut oka — jakby tam nikogo nie było. Ale to nie jest pusta skorupa. To raczej intensywny, chroniony świat wewnętrzny, do którego dostęp mają tylko nieliczni (albo nikt).
Samotność jako wybór — czy raczej konieczność?
Warto zadać sobie pytanie: czy osoby schizoidalne rzeczywiście nie potrzebują ludzi? Psychologia odpowiada: to zależy, jak głęboko zajrzymy. Na powierzchni mamy brak potrzeb społecznych. Ale niektórzy badacze — i terapeuci — podkreślają, że to raczej potrzeba zamrożona, wyparta lub zniekształcona przez wcześniejsze doświadczenia. Potrzeba, która kiedyś była za trudna do uniesienia, więc została „odcięta”, by przetrwać. W efekcie osoby te żyją w emocjonalnym dystansie, który bywa bardziej zbroją niż autentycznym wyborem.
W relacjach: trudność, nie niechęć
Związek z osobą schizoidalną może być dla partnera wyzwaniem. Brak wyraźnych sygnałów emocjonalnych, potrzeba dużej przestrzeni, ograniczone okazywanie czułości — to wszystko sprawia, że relacja staje się asymetryczna. Partnerzy często mówią o poczuciu bycia niewidzialnym, „odbiciem się od ściany”, samotnością w duecie.
Ale nie zawsze to chłód — czasem to lęk, a czasem brak dostępu do słów, które mogłyby cokolwiek wyrazić.
Czy da to się zmienić?
Z osobowością schizoidalną da się pracować. Ale nie da się jej „naprawić”. To nie jest kwestia nauczenia się, jak być bardziej towarzyskim. To raczej powolne odzyskiwanie zaufania — do drugiego człowieka, do relacji, do siebie. Terapia nie polega tu na zachęcaniu do otwierania się. Wręcz przeciwnie — terapeuta musi umieć znieść ciszę, dystans i brak sygnałów. Nie poganiać. Nie „rozgrzewać”. Nie szukać emocji na siłę. Zbyt szybka próba dotarcia może zostać odebrana jako wtargnięcie. I wtedy człowiek znika. Zamyka się jeszcze bardziej. Ucieka w głowę, w analizę, w milczenie. Dlatego najpierw trzeba zbudować coś, co nie narusza ich granic — przestrzeń, która nie ocenia i nie żąda niczego w zamian. A jeśli ta przestrzeń okaże się bezpieczna, może wydarzyć się coś ważnego. Niespektakularna przemiana. Może pierwszy raz ktoś zostanie na sesji dłużej niż 30 minut. Może ktoś po raz pierwszy powie „chyba coś poczułem”.
I może nie trzeba będzie tego komentować.
I to wystarczy na teraz.
Źródła:
- Millon, T., Grossman, S., Millon, C., Meagher, S., & Ramnath, R. (2004). Personality disorders in modern life (2nd ed.). Hoboken, NJ: John Wiley & Sons.
- Heszen, I. (red.). (2009). Psychologia zdrowia. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
Zdjęcie: Photo by Dibakar Roy on Unsplash